sobota, 29 maja 2010

Cuzco - dawna stolica Inkow

Dzis mija dokladnie polowa naszej podrozy po Ameryce Pld. Od tygodnia jestesmy w Cuzco, miescie bedacym dla Inkow centrum swiata. Stad rozchodzily sie drogi do najdalszych zakatkow ich imperium, ktore rozciagalo sie od dzisiejszego Ekwadoru na polnocy po srodkowe Chile na poludniu. Niestety swiatynie i palace inkaskie nie dotrwaly do naszych czasow. Byly one co prawda odporne na wystepujace tu trzesienia ziemii, ale na dzialalnosc Hiszpanow juz nie.
Juz sama droga z Arequipy byla dla nas sporym przezyciem. Na tej trasie kursuja prawie wylacznie nocne autobusy. Wiaze sie to z dziwnymi dla nas srodkami ostroznosci. Przy wejsciu do autobusu stala pani pobierajaca od wszystkich wsiadajacych odciski palcow. Jak juz udalo nam sie przebrnac pierwsza kontrole i zasiasc w srodku wszedl kolejny pracownik z kamera i utrwalil na niej twarze nasze i pozostalych pasazerow. Nie bardzo jednak wiadomo po co bylo to cale zamieszanie. Jak tylko wyjechalismy z miasta, zaczeli sie bowiem dosiadac inni pasazerowie.

Cuzco olsnilo nas swoja uroda. Obydwoje zgodnie stwierdzilismy, ze jest to najpiekniejsze miasto jakie widzielismy podczas naszej podrozy.

Niestety wiaze sie to z ogromna liczba turystow i bardzo wysokimi kosztami zwiedzania. Sa tutaj dwa rodzaje karnetow turystycznych, Boleto Turistico obejmuje okoliczne ruiny i kilka muzeow i kosztuje 130 soli. Inny upowaznia do wejscia do kilku kosciolow i kosztuje 50 soli. My poszlismy na msze i tym samym uniknelismy koniecznosci kupowania biletow wstepu.
Centralnym punktem miasta jest Plaza de Armas z dwoma najwazniejszymi kosciolami - katedra i Iglesia La Compana. Siedzac tutaj bylismy nieustannym celem dla naganiaczy z okolicznych restauracji, pucybutow oraz sprzedawcow wszelakich pamiatek i masazu. Bylismy jednak nieugieci i pomimo uplywu tygodnia udalo nam sie nic od nich nie kupic. Glownie dlatego, ze po boliwijskich zakupach nasze plecaki i tak juz pekaja w szwach.

Oba koscioly sa duzo ciekawsze z zewnatrz. Ich wnetrza ociekaja wrecz zlotem i srebrem, i przeladowane sa obrazami. Najbardziej zwraca uwage znajdujacy sie w katedrze obraz Ostatniej Wieczerzy, na ktorym centralne miejsce zajmuje duza pieczona swinka morska.

O urodzie Cuzco nie decyduja jednak piekne koscioly. Fragmenty inkaskich murow wyzierajce z hiszpanskich budowli, malownicze place, waskie uliczki i kolonialne domy z misternie rzezbionymi drewnianymi balkonami skladaja sie na niepowtarzalna atmosfere miasta.







Bardzo czesto wejscia do sklepow, muzeow i restauracji ozdobione sa bogato malowanymi kafelkami.


Warto tez odwiedzic tutejsze muzea. My wybralismy sie do trzech - Museo Inka, Museo TAKI i Museo de Sitio del Qoricancha.
Pierwsze miesci sie w pieknej kolonialnej kamienicy w poblizu glownego placu i ma w swoich zbiorach kolekcje ceramiki, bizuterii, broni oraz tkanin zarowno z okresu imperium Inkow jak i czasow preinkaskich. Mozna tez tutaj zobaczyc zdeformowane, wydluzone czaszki ludzkie oraz odnalezione w okolicy Cuzco mumie. Na dziedzincu spotkac mozna Indian tkajacych tradycyjne obrusy, kapy i poncza.



Museo de Sitio del Qorikancha znajduje sie w zabudowaniach klasztoru dominikanow. Zostal on wzniesiony na murach Qorikancha - zespolu swiatyn inkaskich, ktory stanowil centrum religijne Inkow. Stad rozchodzilo sie 42 seqe (linii) laczacych pomniejsze miejsca kultu (tzw. wakas - np. swiatynie, skaly, zrodla). W sumie, w czterech prowincjach imperium Inkow znajdowalo sie 328 wakas i byly one powiazane z kalendarzem inkaskim, tzn. kazdemu dniu w roku odpowiadal jeden wakas. Inkaskie mury zostaly odkryte dopiero w 1950 roku, w wyniku wielkiego trzesienia ziemii, ktore nawiedzilo Cuzco.





W muzeum mozna tez zobaczyc oryginalne mury inkaskie. Wznoszone byly one z ogromnych kilkutonowych blokow kamiennych idealnie do siebie dopasowanych, bez uzycia jakiejkolwiek zaprawy.


 
Bardzo ciekawe jest tez malutkie muzeum TAKI zawierajace kolekcje tradycyjnych instrumentow muzycznych z obszaru Andow. Wstep do niego jest bezplatny, a pilnujacy go Pan chetnie przez chwile zagra na poszczegolnych instrumentach.

niedziela, 23 maja 2010

Kanion Colca - relaks w cieniu skal

Wczoraj minely juz 3 miesiace od naszego wyjazdu z Polski. Nasz maly jubileusz uczcilismy probujac doprowadzic siebie i nasze ubrania do jako takiego porzadku po tygodniu spedzonym w Kanionie Colca. Jest to drugi co do glebokosci kanion na swiecie (pierwszy znajduje sie rowniez w Peru). Mimo, ze znajduje sie "niedaleko" Arequipy, to dojazd zajmuje okolo 6-7 godzin, z czego 2,5 godziny zajmuje przejechanie z Chivay do Cabanaconde. Droga tam nie jest wyasfaltowana i caly czas prowadzi wzdluz skraju kanionu. Tylko dlatego, ze bylo juz ciemno, nie widzielismy rzeki plynacej ponad 1000 metrow nizej. Dodatkowo kazdy, nawet najmniejszy podjazd byl prawdziwym wyzwaniem dla naszego starego autobusu. Poczawszy od Chivay zaczeli sie dosiadac mieszkancy doliny, ubrani w charakterystyczne, bardzo kolorowe stroje wraz z worami i koszami najrozniejszych owocow i warzyw. Autobus byl tak zapchany, ze nie dalo sie wcisnac szpilki. Szpilki moze nie, ale kolejnych kilku pasazerow jak najbardziej. Zatrzymywalismy sie za kazdym razem gdy ktos chcial wsiasc czy wysiasc, czyli nawet co 100-200 metrow. Jeszcze zanim dojechalismy na miejsce, dopadl nas pan oferujacy pokoj z lazienka i sniadaniem za 20 soli.

Nastepnego dnia ruszylismy na podboj kanionu. Plany mielismy ambitne - chcielismy zrobic 5-ciodniowy trekking. Skonczylo sie na dwoch dniach chodzenia i trzech obijania przy basenie.
Pierwszy dzien to dlugie, trzygodzinne zejscie w dol do rzeki. Widok z krawedzi kanionu przyprawia o zawrot glowy.

Daleko w dole widac srebrzace sie dachy domow, a jeszcze nizej cieniutka struzke rzeki.  


Po chwili naszym oczom ukazala sie lezaca na samym dole oaza z licznymi basenami z woda z cieplych (nie mylac z goracymi) zrodel. Sciezka caly czas prowadzila w dol i miejscami robila sie naprawde waska.

Po przekroczeniu rzeki Colca krajobraz sie zmienil i stal bardziej zielony. Od razu trafilismy do kaktusowego zagajnika.



Rosnie ich tu wiele gatunkow, a kilka posiada nawet jadalne owoce, ktorych koniecznie musielismy skosztowac. Okazja nadarzyla sie juz w pierwszej mijanej wiosce...


Upal caly czas byl nieznosny, a widoczne w dole baseny tak bardzo kusily, ze po dwoch dniach postanowilismy zejsc do oazy i odpoczac tam przez kilka dni. Pierwszym napotkanym campingiem byl Eden. Bylismy juz tak zmeczeni, ze nie chcialo nam sie szukac dalej. A ze pan zaproponowal nam 10 soli za rozbicie namiotu nad samym basenem postanowilismy skorzystac z okazji. Przez nastepne trzy dni oddawalismy sie blogiemu relaksowi w cieniu bananowcow oraz drzew mango, papai i chirimoi. Od czasu do czasu moglismy rowniez podziwiac fruwajace z niebywala szybkoscia barwne kolibry.





Wlasciciel naszego campingu stwierdzil, ze bylismy pierwszymi Polakami, ktorych goscil. Widac mial wyjatkowe szczescie, bo tego samego dnia zjawily sie jeszcze dwie dziewczyny - Ania i Gosia. Spedzilismy razem bardzo mily wieczor.

Ale wszystko, co dobre kiedys sie konczy. W koncu musielismy wracac do Cabanaconde, co oznaczalo podejscie prawie 1300 metrow. Jeszcze raz jednak pogoda okazala sie naszym sprzymierzencem. Po tygodniu pieknego slonca zachmurzylo sie i nawet zaczelo lekko kropic. Droga na gore zajela nam wiec niespelna trzy godziny. Jak tylko dotarlismy do Cabanaconde znow sie rozpogodzilo i moglismy cieszyc sie pieknym slonecznym popoludniem. Spacerujac wokol miasteczka moglismy obserwowac szybujace tuz ponad naszymi glowami ogromne kondory.


Cabanaconde to malutkie miasteczko polozone na skraju Kanionu Colca. W zasadzie nic tu nie ma. Moze poza paroma ulicami, glownym placem i kosciolem, ktorego rozmiary nijak nie przystaja do wielkosci miasteczka.


 Kobiety z doliny Colca maja bardzo charakterystyczne kolorowe stroje, wyrozniajace je sposrod innych regionow Peru. Wyszywane sa one motywami zwierzecymi i roslinnymi. Najbardziej charakterystyczne sa jednak ich kapelusze.




niedziela, 16 maja 2010

Arequipa

 Od trzech dni jestesmy w Arequipie, drugim co do wielkosci miescie Peru. Po raz pierwszy od prawie poltora miesiaca znalezlismy sie ponizej 3000m n.p.m. Miasto polozone jest w cieniu czynnego wulkanu Misti i niemal cale jego historyczne centrum zbudowane jest z miejscowego kamienia pochodzenia wulkanicznego, ktory nadaje mu charakterystyczny kremowy kolor.

Glowny plac miasta tonie w zieleni, a liczne restauracje, kluby i kawiarnie tetnia zyciem do poznych godzin nocnych.


Najwieksze wrazenie wywarl na nas klasztor dominikanek Santa Catalina. Zostal on zalozony pod koniec XVIwieku i bylo to swoiste "miasto w miescie", z wlasnymi uliczkami i placami.
Poszczegolne czesci klasztoru pomalowano na rozne kolory, w zaleznosci od czasu ich powstania.




Zwiedzajac klasztor mozna zobaczyc, jak wygladalo zycie codzienne zakonnic. Nie bylo ono wcale takie spartanskie. Niektore cele wygladaly niemalze jak domek z ogrodkiem. Wewnatrz znajdowaly sie instrumenty muzyczne i meble wytwarzane na zamowienie i sprowadzane z Europy. Zakonnice pochodzily z najznakomitszych i najbogatszych rodow, ktore utrzymywaly je podczas pobytu w zakonie. Oczywiscie zadna z zakonnic nie mogla sie obyc bez co najmniej kilku sluzacych.

Warto tez zajrzec na dziedziniec bylego klasztoru jezuickiego. Obecnie znajduja sie tu butiki i restauracje.