Po czterech miesiacach w podrozy, w tym dwoch spedzonych na wysokosci okolo 3000m n.p.m., przyszedl czas na odpoczynek i slodkie nierobstwo. Jako, ze nie ma bezposredniego polaczenia z Huaraz do Mancory, po drodze musielismy zatrzymac sie jeszcze w Trujillo - trzecim co do wielkosci miescie Peru. Miasto okazalo sie ladniejsze niz myslelismy. Glowny plac zabudowany jest niskimi budynkami, pomalowanymi na rozne kolory.
Najciekawsze byly jednak charakterystyczne okna z wielkimi kratami.
Po kilkugodzinnym spacerze po starowce nie oparlismy sie tez pokusie odwiedzenia pobliskiej wioski Huanchaco, w ktorej znajduje sie jedna z najbardziej popularnych (przynajmniej wsrod gringos) peruwianskich plaz. Znana jest ona przede wszystkich z charakterystycznych lodzi trzcinowych wykorzystywanych przez miejscowych rybakow do polowu ryb i krabow.
Panuja tu tez idealne warunki do surfingu. Niestety plaza jest dosc brudna, a niebo zamglone.
Mielismy rowniez okazje zobaczyc tradycyjny peruwianski taniec z wymachiwaniem chusteczka.
Wieczorem wsiedlismy w autobus, zeby obudzic sie w Mancorze. Podobnie jak na calym wybrzezu peruwianskim jest tu pustynia. Jednak w przeciwienstwie do jego poludniowej czesci, nie ma juz ciaglej mgly znad oceanu i swieci piekne slonce.
Po czterech miesiacach w podrozy i tysiacach przejechanych autobusami kilometrow znalezlismy na koniec nocleg w PK´S-ie...
Nasz hostel znajdowal sie na samej plazy, wyposazony byl w ogromny taras z hamakiem i lezakami, a za dwojke z prywatna lazienka placilismy niewiele ponad 30 zl.
Nie pozostalo zatem nic jak tylko oddawac sie blogiemu lenistwu....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz