czwartek, 22 kwietnia 2010

Salar de Uyuni

Obowiazkowym punktem kazdego pobytu w Boliwii jest wycieczka do Salar de Uyuni. Mozna ja zrobic w zasadzie tylko korzystajac z miejscowej agencji. Pozostalo nam tylko zdecydowac czy ruszyc z Tupizy, czy tez dojechac do Uyuni i skorzystac z uslug tamtejszych biur. Ta pierwsza opcja byla drozsza, ale wybralismy wlasnie nia, gdyz pozwalala nam zobaczyc wiecej. Caly wyjazd trwal 4 dni i prowadzil bezdrozami poludniowej czesci plaskowyzu Altiplano. W tym czasie przejechalismy okolo 1200 km osiagajac wysokosc ponad 5000m n.p.m. Poza nami w naszym jeepie byli: Diete- nasz boliwijski przewodnik i zarazem kierowca, Andy z Londynu i dwoch Australijczykow: Matt i Ryan. Wszyscy tworzylismy calkiem zgrana ekipe i bardzo dobrze sie razem bawilismy.

DZIEN 1
Juz pierwszego dnia, kiedy wspielismy sie waska droga na szczyt jednej z gor, moglismy zobaczyc krazace ponad naszymi glowami ogromne kondory. W dole sterczaly czerwone skaly opadajace pionowo do, znajdujacej sie ponad sto metrow nizej zielonej doliny. Lagodniejsze zbocza porastaly natomiast kilkumetrowe kaktusy. Podczas przerwy na lunch towarzyszyly nam stada lam ze smiesznymi, kolorowymi pomponikami w uszach, ktorymi hodowcy oznaczaja swoje zwierzeta.

Po raz pierwszy moglismy sprobowac miesa lamy w pysznych tamales (rodzaj golabkow zawinietych w liscie kukurydzy) oraz lisci koki, ktore pomagaja zniesc dolegliwosci zwiazane z duzymi wysokosciami i w smaku przypominaja troche gorzkawa zielona herbate. Zucie lisci koki jest bardzo popularne w Boliwii; ich hodowla oraz sprzedaz jest tutaj legalna i ma kilkutysiacletnia historie. Na noc zatrzymalismy sie w San Antonio de Lipez- niewielkiej i bardzo biednej wiosce. Jedynym zrodlem dochodow jej mieszkancow sa nieliczni turysci zatrzymujacy sie na noc. Domy  zbudowane byly z bloczkow z suszonego blota i kryte sloma.

DZIEN 2
Drugiego dnia ruszylismy w droge jeszcze przed switem. Wschod slonca przywital nas w ruinach starej, inkaskiej wioski, polozonej u stop gory, w ktorej znajdowaly sie znaczne poklady srebra. Gdy na te tereny przybyli Hiszpanie, zmusili miejscowych Indian do niewolniczej pracy w miejscowych kopalniach, pozwalajac im wychodzic na powierzchnie tylko raz w miesiacu. Inkowie w koncu sie zbuntowali i udalo im sie przegnac Hiszpanow, po czym wrocili do swego dawnego zycia, z wielokrotnymi malzenstwami i skladaniem dzieci w ofierze bogom. To wszystko doprowadzilo do wyludnienia wioski. Dopiero w XX wieku podjeto probe ponownego zasiedlenia wsi i ekspoatacji kopalni. Jednak kazdy kto sie wprowadzil slyszal podobno w nocy dziwne glosy i szybko wariowal. Podobnie kazda proba ponownego otworzenia kopalni konczyla sie fiaskiem. Korytarze sie zawalaly grzebiac w nich ludzi. Byla to kara za obudzenie spiacego boga Tio.
W trakcie wyprawy nie obylo sie tez bez nieoczekiwanych przygod. Jeden z samochodow zepsul sie w srodku pustkowia i nie byl w stanie dalej pojechac.

Czekal nas wiec kilkugodzinny przymusowy postoj, w trakcie ktorego kierowcy musieli go naprawic.
Wreszcie dojechalismy do zrodel termalnych Aqua Calientes, gdzie moglismy skorzystac z dobrodziejstw goracej kapieli w pieknych okolicznosciach przyrody.

O wiele mniej przyjaznie, choc rownie imponujaco, wygladaly gejzery Sol de Manana, polozone 5000m n.p.m. Powietrze przesycone bylo zapachem siarki, a z poszczegolnych dziur w ziemii wydobywal sie blotne bable i fontanny do dwoch metrow wysokosci.


DZIEN 3
Po kolejnej nieprzespanej nocy (wysokosc 4600m n.p.m. dawala sie wszystkim we znaki) dojechalismy do jednej z glownych atrakcji calej wycieczki Laguny Colorada slynacej z niesamowitej gry kolorow.

Dzieki czerwonym algom woda ma charakterystyczna czerwona barwe. Przy brzegu wystepowaly tu tez gorace zrodla, co w polaczeniu z przerazliwym chlodem poranka dawalo niezwykle widowiskowy efekt unoszacych sie mgiel. Calosci dopelnialy brodzace w wodzie rozowe flamingi.
Dalej droga wila sie kamienna pustynia mijajac po drodze kolejne jeziora i niesamowite formy skalne, w tym Arbol de Piedra, czyli kamienne drzewo, az w koncu dotarlismy do podnoza dymiacego wulkanu Ollague.

 Bardziej ciekawe od samego wulkanu byly jednak niezwykle formy skalne pochodzenia wulkanicznego.

Abstrakcyjne, wyoblone ksztalty z ogromnymi przewieszeniami wygladajace jak fale zastyglej lawy.
Jadac srodkiem wielkiego slonego jeziora Salar de Chiguana zostalismy nagle zatrzymani przez kilkunastoletnia dziewczynke. To niemieckie malzenstwo z dwiema corkami w wieku okolo 8 i 12 lat, podrozujace przez Ameryke na dwoch motorach, chcialo dopytac sie o dalsza droge.
Jadac salarem zauwazylismy tez ciekawe zjawisko. Otaczajace nas gory odbijaly sie w powierzchni soliska jak w zwierciadle. Nie bardzo wiedzielismy, co jest rzeczywiste i gdzie konczy sie horyzont. Najciekawiej wygladaly male wyspy - jak lezki zawieszone w przestworzach. Wszystko to dzialo sie jednak bez kropli wody. To rozgrzane sloncem powietrze, w polaczeniu z krysztalkami soli powodowaly to zjawisko.
Wreszcie ok. 17.00 dojechalismy do celu - solnego hotelu na skraju Salar de Uyuni, w ktorym mielismy spedzic kolejna noc.

Jego sciany w calosci zbudowane byly z bloczkow soli polaczonych zaprawa z soli rozpuszczonej w wodzie z niewielkim dodatkiem cementu. Podloge stanowily wysypane grudki soli i nawet meble oraz elementy wykoczenia (lozka, stoly, krzesla, zyrandole) wykonane byly z soli.

DZIEN 4
Ostatni dzien to najwieksza atrakcja calej wycieczki, czyli Salar de Uyuni. Jest to ogromne slone jezioro o powierzchni 12000 km2. W porze deszczowej przykryte jest warstwa wody. Przez wiekszosc roku jest to jednak jaskrawo biala, plaska powierzchnia solnej skorupy, na ktorej od czasu do czasu wyrastaja wyspy porosniete kaktusami.

Gdzie tylko spojrzec widac iskrzaca sie w sloncu biel podloza oraz blekit nieba.



Koncowym punktem programu bylo cmentarzysko pociagow - oddalone o kilka kilometrow od Uyuni zlomowisko lokomotyw, wagonow i torow kolejowych. Wszystko porozrzucane po calym terenie i rdzewiejace robilo niesamowite wrazenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz