wtorek, 17 sierpnia 2010

Puerto Nariño - wioska zagubiona w dzungli

W zaleznosci od pory roku poziom wody w Amazonce podnosi sie lub opada nawet o 15 metrow. My trafilismy na pore sucha. Dzieki temu praktycznie w ogole nie pada i, przede wszystkim, prawie nie ma moskitow. Roznice w poziomie wody wymuszaja jednak kreatywnosc miejscowej ludnosci w wymyslaniu metod dostania sie na poklad lodzi.

Warto bylo przejsc tymczasowym, mocno chwiejacym sie, pomostem, aby po dwoch godzinach doplynac do Puerto Nariño. Wies polozona jest na brzegu Amazonki i jednego z jej doplywow, w calkowitej izolacji od swiata. Dostac sie tu mozna tylko rzeka. Prad jest towarem deficytowym. Pochodzi z pobliskiego generatora i dostarczany jest tylko rano i wieczorem. Poza jednym ambulansem i traktorem nie znajdziemy tu zadnych innych pojazdow, a waskie, wysadzane drzewami, "ulice" sluza dzieciom jako plac zabaw i boisko.


Centralnym punktem jest tu boisko do pilki i koszykowki. Wokol niego koncentruje sie zycie codzienne wsi.


Cala wies jest bardzo czysta. Chodniki i trawniki sa codziennie sprzatane, a domy zadbane.


Budynki stojace tuz przy wodzie zbudowane sa na palach. Wzdluz brzegu unosza sie natomiast na wodzie "plywajace domy", zbudowane na ogromnych drewnianych balach i podnoszace sie wraz z poziomem wody.

W najwyzszym punkcie wsi znajduje sie wieza widokowa, z ktorej mozna podziwiac cala okolice.



Jednak najwiekszym atutem Puerto Nariño sa jego mieszkancy, niezwykle mili i zyczliwi.

Od samego poczatku wszyscy nas pozdrawiali, a po szesciu spedzonych tam dniach czulismy, ze chyba niewiele nam juz brakuje zeby otrzymac obywatelstwo. Prawie wszyscy sa pochodzenia indianskiego. Wywodza sie z trzech okolicznych plemion, a wokol miasteczka znajduje sie wiele wiosek, w ktorych hiszpanski jest tylko drugim jezykiem.


Nie mielismy innego wyjscia jak tylko poddac sie magicznej atmosferze miejsca. Kazdy dzien zaczynalismy od kubka pysznego tinto w jednym z miejscowych sklepow.


Przez wiekszosc czasu towarzyszyla nam Nicole-corka wlascicieli sklepu, ktora nie mogla sie zdecydowac, czy bardziej chce byc na zdjeciu, czy jednak sie wstydzi.

Popijajac kawe obserwowalismy rybakow wracajacych z porannego polowu.


Popoludnie nie moglo sie natomiast obejsc bez obiadku przygotowanego przez Done Luz. Obowiazkowo musiala to byc smazona ryba z cudownymi plackami z platanow.


Wieczor to juz czas relaksu przy piwku, z wszechobecnym dymem z grillowanych szaszlykow, smazonych empanad i peruwianskiej papa relleny.


Nastroj panujacy w miasteczku udzielal sie nawet stacjonujacemu tu wojsku.

Puerto Nariño jest tez idealnym miejscem do zobaczenia amazonskiej dzungli. Z miejscowymi przewodnikami mozna sie wybrac na wiele roznych wycieczek, placac za nie nawet dziesieciokrotnie mniej niz za tour wykupiony w Leticii.


Po szesciu dniach trzeba bylo niestety wracac. Ciezko bylo sie rozstawac z tym miejscem. Zwlaszcza, ze wszyscy nas pytali, kiedy do nich wrocimy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz