piątek, 27 sierpnia 2010

W hamaku w dół Amazonki

Do portu w Tabatindze dojechalismy z Leticii mototaxi - trójkołową motorynką będącą tu podstawą transportu publicznego. Z zewnątrz wyglądała jakby z trudem mogła pomieścić dwie osoby. Tymczasem zmieściliśmy się w niej z dwoma wielkimi i dwoma małymi plecakami, baniakiem wody, torbą z aparatem i wielką reklamówką mieszczącą nasz zapas jedzenia na najbliższe dni.
Po dotarciu do portu wszystkie nasze rzeczy musieliśmy ułożyć w rzędzie, po czym zamaskowany policjant z trochę rozkojarzonym psem próbowali znaleźć  jakieś narkotyki.

Niestety Brazylijczycy uznali, że psi węch nie jest wystarczający i czekała nas jeszcze jedna kontrola. Ja oczywiście musiałem trafić na jakąś mega upierdliwą babę, która wyjęła dokładnie wszystko z moich bagaży. Nawet w kosmetyczce musiała sprawdzić każdą tubkę. Myślę, że spokojnie mogli ją wpuścić do szukania narkotyków zamiast psa - na pewno wszystko by wywęszyła. Po wszystkim musiałem pakować swój plecak od nowa. W efekcie zanim dotarliśmy na pokład większość ludzi zdążyła już rozwiesić swoje hamaki.



Wreszcie ruszyliśmy. Statek płynął wolno, ale widoki robiły wrażenie. Nic tylko woda i selwa.


Prawie żadnych ludzi. Jedynie z rzadka mijały nas jakieś łódki oraz barki.

Dzięki bardzo wczesnej porze śniadania codziennie mogliśmy podziwiać przepiękne wschody słońca.

Rzeka, choć ciągle płynęliśmy jej górnym biegiem a poziom wody znajdował się w najniższych stanach, była bardzo szeroka. Miejscami z trudem dostrzegaliśmy jej drugi brzeg.

Na szczęście przez większość czasu płynęliśmy bliżej jednego z brzegów. Dzięki temu mogliśmy podziwiać dżunglę, ktora stawała się tu coraz gęstsza. Mijaliśmy mnóstwo palm i zwisających lian, a na brzegu poprzewracanych drzew.



Co jakiś czas mijaliśmy pojedyncze domy zagubione w środku dżungli.

Oczywiście z pokładu łodzi ciężko  było obserwować dziką przyrodę. Udało nam się jednak zauważyć całkiem sporo kolorowych motyli, kilka stad papug przelatujących z wrzaskiem ponad naszymi głowami oraz  liczne delfiny pływające w Amazonce.

Co jakiś czas statek zwalniał i wyłączał silniki. Do burty podpływała wtedy mała łódka z ludźmi mieszkającymi gdzieś w pobliżu i zaczynał się boarding na rzece. Najpierw podawano bagaż - worki, kiście bananów, a nawet motocykl. Potem po zawieszonych oponach wspinali się ludzie.



Przez ponad trzy doby rejsu zatrzymaliśmy się jedynie w trzech wioskach dużych na tyle, żeby posiadały przystań, do ktorej mogliśmy przybić.


Dla mieszkańców nasze przybycie było nie lada wydarzeniem. Od razu podpływały łódki ze sprzedawcami owoców.


Pod koniec trzeciego dnia zauważyliśmy w oddali okręt marynarki brazylijskiej i płynącą w naszym kierunku motorówkę. Za chwilę nasz statek się zatrzymał, a dwóch żołnierzy weszło na pokład w poszukiwaniu narkotyków. Reszta została w motorówce będąc atrakcją dla wszystkich pasażerów.


Tego samego wieczora, gdy już kładliśmy się spać i myśleliśmy, że nic więcej się nie wydarzy, zaczęło błyskać. Niebo raz po raz robiło się zupełnie jasne. Zerwał się też silny wiatr i hamaki wręcz latały po łodzi. Z każdą chwilą burza robiła się  gorsza.  Coraz mocniej też kołysało naszą łodzią. Nagle zwolniliśmy i zaczęliśmy skręcać w stronę brzegu, szukając jednocześnie miejsca, w którym moglibyśmy przeczekać burzę. W końcu dotarliśmy do niewielkiej zatoczki. Błyskawice biły raz po raz. Nikt z pasażerów nie spał. Wszyscy czekali na koniec burzy. Wreszcie wiatr i deszcz nieco ustały i ruszyliśmy w dalszą drogę. Błyskawice towarzyszyły nam jednak jeszcze kilka godzin.
Do Manaus dopłynęliśmy czwartego dnia około 16.00 - sześć godzin później niż było to zaplanowane. Niestety ostatni dzień to już początek naszych zmagań z chorobą. Zaczęło się od wysokiej gorączki Asi. Ja dołączyłem do niej dwa dni później. Ale to już temat na osobny post...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz