Droga z granicy ekwadorskiej zajela nam ponad osiem godzin. W koncu jednak dotarlismy do Popayan, czyli kolejnego na naszej trasie, po boliwijskim Sucre i peruwianskiej Arequipie, "bialego miasta".
Pierwszy szok przezylismy pytajac w kolejnych hotelach o ceny noclegow. Wahaly sie one w granicach 40-45 dolarow za pokoj, czyli zupelnie nie w naszym przedziale. Wreszcie udalo nam sie znalezc pokoj, w bardzo przyjemnym hotelu, za niecale 9 dolarow.
Dodatkowo bardzo mila wlascicielka dwa razy dziennie przygotowywala nam po kubku tinto - miejscowej czarnej slodkiej kawy.
Miasto ma ponad 250 tys. mieszkancow, ale w centrum w ogole sie tego nie odczuwa. Budynki sa glownie dwukondygnacyjne i prawie wszystkie pomalowane sa na bialo.
Nasz pobyt w Popayan zbiegl sie z obchodami dwusetnej rocznicy niepodleglosci Kolumbii. W zasadzie to niepodleglosc uzyskala ona dopiero 19 lat pozniej, ale w 1810 rozpoczal sie caly proces. Z tej okazji w calym kraju odbywaly sie liczne imprezy. Na glownym placu Popayan ustawiona byla scena, a przygotowania i proby rozpoczely sie juz kilka dni wczesniej.
Nikomu nie popsulo to jednak zabawy. Zaczelo sie oficjalnie od "parady wojskowej". Wlasciwie trudno to nazwac parada. Po prostu troche wojska i policji stalo w miejscu podczas gdy oficjele strzelali przemowienia, z ktorych kazde zaczynalo sie od kilkuminutowego wymienia "znakomitych" gosci.
Nam tez udzielil sie nastroj chwili i dalismy sobie pomalowac twarze w narodowe barwy Kolumbii.
W Popayan nie bylo prawie zadnych turystow. Dlatego, z naszym wzrostem i flaga na policzku, dla dzieci bylismy chyba najwieksza atrakcja calych uroczystosci. Nie moglismy ich zawiesc i dzielnie pozowalismy do wspolnych zdjec.
Po czesci oficjalnej, do wieczora, odbywaly sie koncerty miejscowych wykonawcow.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz