niedziela, 4 lipca 2010

W otoczeniu delfinow i wielorybow

Z Cuenci wrocilismy nad Pacyfik, tym razem do ekwadorskiego Puerto Lopez. Jest to mala niepozorna miescina, o ktorej nikt by nigdy nie slyszal, gdyby nie, odbywajace sie tu co roku od czerwca do wrzesnia, gody waleni. W tym czasie wyplywajac w morze ma sie niemal pewnosc zobaczenia tych olbrzymow w ich naturalnym srodowisku. Mozna wykupic taki rejs w jednym z licznych tu biur podrozy. A mozna po prostu poplynac z miejscowymi rybakami, jak to zrobilismy my. Juz pierwszego dnia w P.Lopez zaczepil nas Wiston Churchil, mieszkajacy tuz przy plazy, i zaoferowal nam rejs na nastepny dzien. Pokazal nam zeszyt z opiniami ludzi, ktorzy z nim plyneli. Poniewaz byly tam tez bardzo pozytywne opinie Polakow, zdecydowalismy sie skorzystac z okazji. Po dlugich targach ustalilismy cene na 23 dolary za nasza dwojke i rano wyplynelismy w morze.
Juz po 10 minutach zauwazylismy pierwsze walenie - samice z "malym". W pewnym momencie podplynelismy tak blisko, ze pletwa wieloryba znajdowala sie prawie pod nasza lodzia, ktora przy jego ogromnym cielsku wygladala jak mala lupinka.

Kiedy do "naszej" pary zaczely podplywac inne lodzie z turystami, postanowilismy poszukac szczescia gdzie indziej. Nie musielismy dlugo czekac... Jak tylko wyplynelismy troche glebiej w morze zauwazylismy kolejne walenie. Nie byly one juz tak spokojne jak samica z malym. Nie moglismy wiec podplynac az tak blisko, ale widok plywajacych olbrzymow, przewracajacych sie na boki i tryskajacych fontanna wody w odleglosci okolo 10 metrow od naszej lodki, robil niesamowite wrazenie.

W pewnym momencie nasza lodz zostala otoczona przez lawice delfinow. Bylo ich co najmniej 20-30 i zdawaly sie byc wszedzie dookola. Niektorych z nich moglismy wrecz dotknac. Plynely rowno z nami, niemal ocierajac sie o burte. Inne "popisywaly sie" efektownymi skokami ponad falami oceanu. Niestety byly one zbyt szybkie i nie udalo nam sie zrobic dobrego zdjecia. Mocno kolyszaca lodka tez nie ulatwiala zadania.

W drodze powrotnej zatrzymalismy sie przy niewielkiej wyspie - skale wystajacej z wody, gdzie dostalismy maski z rurkami i przez 20 minut moglismy obserwowac podwodne zycie oceanu - piekne kolorowe ryby i rozgwiazdy, a na brzegu kolonie ptactwa, w tym najbardziej charakterystyczne z jasnoniebieskimi nogami.

Nasz powrot do P.Lopez zbiegl sie z powrotem miejscowych rybakow z polowu. Wynosili oni skrzynie pelne ryb, a nad nimi unosila sie chmara ptakow, glownie pelikanow i fregat, bezczelnie wykradajaca ryby z niesionych przez ludzi skrzynek.

Wieczor to juz czas relaksu. Siedzac na lezaku w nadmorskiej knajpce popijalismy soki  ze swiezych owocow i obserwowalismy miejscowe dzieciaki grajace w pilke.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz